wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział 69

*Zayn POV*
- On potrzebuje egzorcyzmu, Liam - powiedziałem do telefonu, kiedy jechałem do mieszkania Harry'ego. Usłyszałem podekscytowany okrzyk Liama, naszego "badacza zjawisk paranormalnych".
- Czekałem na ten moment - zaśmiał się Liam - Ale, tak, ten dzieciak potrzebuje pomocy zanim skończy mordując ciebie i swoją dziewczynę.
- Zerwali ze sobą trzy dni temu - wymruczałem bez entuzjazmu - Dowiedziała się o Harrym i się przestraszyła, jak zwykle.
- To źle dla Harry'ego, chłopie - westchnął - Ale nigdy nie lubiłem ich razem, a ty?
Zawahałem się na chwilę i wziąłem głęboki wdech przed odpowiedzią.
- Nie wiem, Liam. Chodzi mi o to, że nigdy nie lubiłem jak byli razem, ale... W pewnym sensie potrzebują siebie nawzajem.
- Och, urzekła mnie twoja historia - zażartował - Tak czy inaczej, kiedy mam przyjść?
- Za niedługo - wymruczałem - I upewnij się, że wziąłeś święconą wodę czy coś w tym stylu.
- Może mój ojciec w końcu weźmie mnie na serio kiedy to zrobię - wymamrotał jakby do siebie. - Mam zamiar wziąć to cholerstwo, które mam nagrane z sesji z tablicą Quija i zanieść do kościoła. Będą wściekli jak cholera, ale powinni pomóc, prawda?
- Nie wiem, nigdy tego nie robiłem - prawie krzyknąłem z flustracji.
- Ja też nie - szybko odparł, sprawiając, że moje oczy rozszerzyły się w zadziwieniu.
- Zadzwonię do ciebie później.
Rozłączył się zaraz potem, ale wciąż byłem odrobinę wkurzony faktem, że Liam nigdy wcześniej tego nie robił. Czy on w ogóle wie, na co się porywa?
Zostawiłem te myśli kiedy zaparkowałem auto i szybko wysiadłem. Musiałem sprawdzić Harry'ego po ich 'zerwaniu' jeżeli tak to można nazwać. Nawet nie wiedziałem, że byli oficjalnie razem. Czasami żałuję, że nie mówili mi o tym. Wziąłem ze sobą dwie puszki piwa, w końcu przegrałem ten zakład. W zasadzie, minęły jedynie trzy tygodnie od śmierci Louisa, ale teraz, gdy cały sekret wyszedł na jaw nie było sensu by ciągnąc to dalej.
Coś mi podpowiadało, że koniec ich związku, jakikolwiek był, nie zakrawał o normę. Harry
nie odbierał telefonów, może nie wiedział jak używać jego telefonu... ale wiedziałem, że Harry nie radził sobie dobrze z zerwaniem. Znów był sam i przez moją wizytę... może uświadomi sobie, że nie jest kompletnie sam.
- Harry? - zawołałem, gdy tylko stanąłem pod jego drzwiami i przycisnąłem do nich ucho, kiedy nie usłyszałem żadnej odpowiedź.
Zapukałem ponownie, niecierpliwie wzdychając i krzyżując ramiona. Nie mógł się zabić, był na to zbyt inteligentny. Oboje wiedzieliśmy, że Jamie w końcu mu przebaczy.
Sprawdziłem czy drzwi są otwarte (były) i potem powoli, bez jego wiedzy, wszedłem i udałem się do jego salonu. Irytowało mnie jak ludzie pokroju Harry'ego mogą pozwolić sobie na takie mieszkania, kiedy utrzymują się z zasiłków. To miejsce było przyjemniejsze niż mieszkanie Jamie, a ona ciężko na nie pracowała.
- Zayn, dlaczego tu jesteś? - ktoś cicho zawołał, powodując, że szybko odwróciłem głowę i zauważyłem go stojącego nieśmiało w drzwiach sypialni. Wyglądał na zaniepokojonego.
- Przyszedłem się z tobą zobaczyć.
- Myślałem, że jesteś kimś innym - wyszeptał.
- Kim...?
- Nikim, nie ważne.
Wyglądał kompletnie okropnie. Jego roztrzepane włosy były przetłuszczone, a jego luźne czarne ubrania były paskudne. Wyglądał na dużo chudszego niż kiedy ostatnio go widziałem i był osobliwie blady.
- Kiedy ostatnio brałeś prysznic? - zapytałem zaciekawiony, unosząc brew, kiedy jedynie wzruszył ramionami.
- Prawdopodobnie cztery dni temu, - wyszeptał, sprawiając, że zmarszczyłem nos z obrzydzenie - Już mi nawet nie przeszkadza moje nerwica natręctw - wykrzywił usta i ze smutkiem spojrzał w dół.
- Jak się czujesz? - dopytałem podejrzliwie kiedy udał się do salonu i powoli usiadł.
- Nie umiem tego opisać - wyamarotał żałośnie.
Przygryzłem wargę kiedy próbowałem podtrzymać rozmowę.
- Wiesz, to nie koniec świa...
- Kocham ją - wyszeptał, jakby nagle doznał olśnienie.
Westchnąłem czując się nieswojo.
- Harry...
- Kocham ją - powtórzył - Wiem, ze czasami nie mówię jej miłych rzeczy i wydaje się, że mnie irytuje... a-ale nie wiem co mam robić bez niej.
Starania Harry'ego ukazania jego uczuć były okropne.
- Nie zamęczaj się - przypomniałem mu - To prawdopodobnie tylko kolejna kłótnia, po której wróci...
- Kto chciałby być ze mną po odkryciu kim naprawdę jestem? - zapytał zrozpaczony, jakby to było pytanie retoryczne.
Potrząsnąłem głową,
- No, ja nadal chcę być twoim przyjacielem. I straciłem dwójkę ludzi - powiedziałem oschle, przypominając sobie chwile jakie z nimi spędziłem, kiedy miałem ledwie siedemnaście lat.
- Przestań mi wypominać - cicho wymamrotał, opadając ponownie na fotel, kiedy usiadłem naprzeciw niego. Podniosłem dwie puszki piwa, które były dotychczas za moimi plecami, sprawiając, że jego brwi się zmarszczyły w zamyśleniu
- Nie mam zamiaru cię upić, jedno jest dla ciebie - mruknąłem do niego, ale wydawał się odmawiać - Chciałeś się napić ze mną, zapomniałeś? Kiedy zaczęliśmy ten zakład?
- Miesiąc się jeszcze nie skończył - zaznaczył.
- Nie wydaje mi się, że ci się polepszy do tego czasu - mruknąłem, sprawiając, że jego brwi zmarszczyły się jeszcze mocniej.
- Przepraszam, że cię w to wplątałem- - słabo wyszeptał.
- To jest ekscytujące - zażartowałem, uśmiechając się, próbując rozluźnić tą okropną atmosferę.
- A-ale myślę, że używanie tej tablicy Quija zachęciło ich, aby nigdy nie odeszli - wymamrotał.
- Zgadzam się - westchnąłem - Ale nie martw się, Liam pracuje nad tym...
- Mogę ci coś powiedzieć? - przerwał mi, wyglądając na skoncentrowanego. Z wahaniem otworzyłem usta, zastanawiając się co jest nie tak... ale powoli skinąłem głową.
- Tylko jedna osoba o tym wie - powiedział nerwowo - B-Bo to naprawdę nie jest coś czym chciałbym się dzielić.
- Po prostu to powiedz, Harry. Jest w porządku - zapewniłem go z uśmiechem.
Otworzył usta z nerwowym wydechem, patrząc na mnie z przestrachem i zaczynając dygotać.
- Wi-widzę rzeczy, które nie powinny być oglądane.
Pokiwałem głową rozumiejąc, to nie było złe. Już wiedziałem.
- Jest w porządku...
- Nie wydaje mi się, że załapałeś o co mi chodzi - wyszeptał - Widzę ludzi, którzy nie żyją.
- W sensie... na cmentarzach? - zapytałem niepewnie.
Potrząsnął szybko głową.
- Chodzą wszędzie, jak normalni ludzie - przełknął ślinę.
Czułem jak zrobiła mi się gęsia skórka, a dreszcze przebiegły po moim kręgosłupie na jego słowa.
- Kogo widziałeś?
- Nie rozpoznaję żadnego z nich. Wyglądają na bardzo zasmuconych...
- W porządku, Harry - nerwowo przełknąłem ślinę - Może po prostu jesteś zestresowany i po prostu...
- To nie stres - ostraożnie mi przypominiał - Oglądam tych ludzi całe moje życie.
- I oni nie są powiązani z głosami? - zapytałem koncentrując się.
Z przerażeniem potrząsnął głową.
- Zaprzyjaźniłem się z jednym z nich.
- Kim?
- Ariel - opdpowiedział - Umarła w budynku, jej nadkarski są podcięte.
Słyszałem o niej wcześniej. Umarła ponad dekadę temu, w kaplicy w budynku było jej zdjęcie.
- Miała jasno brązowe włosy - przypomniałem.
- Tak, bardzo ładne - zmierzwił swoje włosy - Wydawała się miła. Ale wciąż bardzo nieszczęśliwa.
- Przeraża mnie jak spokojnie o tym mówisz - spojrzałem na niego podejrzliwie, ale on jedynie wzruszył ramionami.
Zanim miał odpowiedzieć, ktoś niespodziewanie zastukał w drzwi, niepokojąc mnie, ale Harry pozostał spokojny.
- Harry, ktoś jest pod drzwiami...
- Powiedz im, że jestem w kuchni - wyszeptał, sprawiając, że zmieszałem się kiedy szybko wstał. Jakimś cudem, na jego twarzy malował się uśmieszek.
- Jestem zaniepokojony...
- Nie bądź, po prostu otwórz drzwi.
Wstałem nerwow, powoli idąc do frontowych drzwi i słabo uniosłem rękę. Właśnie miałem otworzyć, kiedy rozległo się kolejne stukanie. Szybko krzyknąłem, że jest otwarte, a moja szczęka opadła na ich widok.
Ratownicy medyczni.
- C-co się dzieje?-
- Gdzie on jest? - przerwał mi wysoki mężczyzna.
- Co...?
- Dostaliśmy telefon o ciężko rannym mężczyźnie. Przybyliśmy tak szybko jak mogliśmy.
Cholera, Harry. Ty durny psychopato.
- Jest kuchnii - wybełkotałem zamyślony.
Ruszyli prosto, niosąc duże medyczne torby kiedy przebiegli obok mnie. Nie miałem pomysłu co tu się do cholery dzieje.
Podążyłem za nimi do kuchni i kompletnie osłupiałem widząc Harry'ego stojącego za ladą. Jego ręka była teraz odsłonięta i spływała po niej krew.
- To zdarzyło się tak szybko - Harry udawał płacz - Kroiłem warzywa i po prostu się ześlizgnęło. Sekundy później wszędzie była krew.
- I nie pomyślałeś żeby mu pomóc? - Jeden z ratowników krzyknął na mnie.
Zamrógałem kilka razy, nie wiedząc co powiedzieć.
- Przepraszam?
- Zabieracie mnie do szpitala, prawda? - zaskomlał.
- Będziemy musieli, z taką raną będziesz potrzebował wiele opieki.
W tym momencie wzrok Harry'ego skrzyżował się z moim i chytrze uniósł brwi. Nie tego nie robił, nie mógł tego robić. Naprawdę ranił siebie, żeby wymusić na niej spotkanie?
- Zayn, powiedz Jamie, że jestem chory - powiedział, krzywiąc się z bólu, kiedy mężczyzna przytrzymywał mokry ręcznik dookoła jego rany, którą miał od paru sekund. Musiał to zrobić podczas gdy otwierałem drzwi.
Nie mogę uwierzyć, że rozmawiał ze mną tak długo bez powiedzenia mi, że zadzwonił na pogotowie. Był czasami tak nieprzewidywalny, że było to niepokojące.
________________________________________________________
NOTKA OD AUTORKI:
To było głupie, przepraszam
Dzięki za cierpliwość i jeżeli myślicie, że to całe "widzę martwych luidzi' było nagłe, prezeczytajcie 4 rozdział lol
Ilysm
NOTKA OD TŁUMACZKI:
Prawdopodobnie zepsułam ostatnie zdanie, ale nie wiem jak inaczej to przetłumaczyć. Chciałam przetłumaczyć rano, ale wybaczcie, łóżko wygrało :))
UDANEGO SYLWESTRA, widzimy się za rok lmao

 meaningless.

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 68

Myliłam się? Wiedziałam dokładnie co ona miała na myśli. Louis nie skoczył, dlatego że tego chciał. Zrobił to dlatego, że głosy Harry'ego skoczyły razem z nim.
Moje oczy wpatrywały się w drogę przede mną, bezradnie zastanawiając się co teraz będzie. Gorzkie łzy zaczęły wypełniać moje oczy, gdy przypominałam sobie moją rozmowę z Dorothy Long. Czułam się rozdarta teraz, gdy znałam o nim prawdę. Nie tylko głosy były diabelskie,  to przecież Harry je kontrolował.
Dzwonienie mojego telefonu wyrwało mnie z zamyślenia. Dostałam sms-a. Pewnie to Zayn zastanawiał się gdzie jestem. Chciałam pojechać do domu i już nigdy więcej z niego nie wychodzić.
Zawsze myślałam, że nie ważne co zrobi Harry ja i tak mu wybaczę. Teraz jednak nie byłam już tego taka pewna.
Zjechałam na pobocze, próbując uspokoić mój płacz. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, by sprawdzić kto do mnie napisał i... poczułam dreszcz przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa. To był Harry.

Od: Harry
Tęsknię za tobą. Kiedy wracasz do domu?

Zrobiło mi się niedobrze, gdy uświadomiłam sobie, że on jest w moim mieszkaniu. I najprawdopodobniej siedzi w fotelu Louisa. Nie zamierzałam odpisać.
Po paru sekundach mój telefon znów się odezwał, co bezgranicznie mnie rozzłościło, ponieważ to była kolejna wiadomość od Harry'ego. Jaki on miał kurwa problem?

Od: Harry
Mój telefon mówi mi, że przeczytałaś moją wiadomość, ale nie odpisałaś. Nie chcesz ze mną rozmawiać, prawda?

Harry był tak cholernie irytujący z tą swoją fałszywą paranoją. On cały był jednym wielkim kłamstwem. Nienawidziłam go, był okrutny. Miałam zamiar wrócić do domu i się z nim zmierzyć, a potem miałam nadzieję, że zniknie z mojego życia.

Do: Harry
Jestem w drodze

Może teraz w końcu się zamknie, skoro mu odpisałam.
Już chciałam z powrotem włączyć silnik, ale mój telefon kolejny raz się odezwał. Tym razem ktoś do mnie dzwonił. Wściekła odebrałam, gotowa na niego nawrzeszczeć.
- Czego chcesz?! - krzyknęłam z furią. Mój oddech był szybki i płytki, gdy czekałam na jego odpowiedź.
- Uspokój się Jamie! - warknął. - Chciałem tylko zapytać, jak poszła twoja wizyta w Speedwell, ale już nieważ...
- Zayn! - westchnęłam z ulgą. - Myślałam, że to Harry.
- W takim razie, co on do cholery zrobił, że jesteś taka wkurwiona? - zapytał oschle.
Boże, nie chciałam teraz przeprowadzać tej rozmowy. Chciałam usiąść i pogadać z nim tak jak trzeba.
- Nie wracam już dzisiaj do pracy - powiedziałam cicho, z nadzieją, że po prostu pożegna się i rozłączy.
- Co? Dlaczego nie? - jęknął smutnym głosem.
Myślenie o tym wszystkim sprawiło, że łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Tak bardzo bałam się Harry'ego. Nie mogłam spędzić z nim kolejnego dnia, a Zayn musiał mi pomóc.
- Harry zabił Louisa - załkałam. - Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
Usłyszałam głębokie westchnięcie po drugiej stronie. Widziałam w głowie, jak siedzi przy biurku, chowając twarz w dłoniach.
- Bo miałaś się nigdy o tym nie dowiedzieć.
- Ale się dowiedziałam! - krzyknęłam drżącym głosem.
- Co do cholery stało się w Speedwell? - zapytał, sprawiając, że przygryzłam wargę. Nie chciałam o tym mówić.
- Nawet nie chcesz o tym wiedzieć - westchnęłam, wycierając dłonią oczy.
- Nie rób niczego głupiego - ostrzegł mnie. - To nie jego wina.
- Oczywiście, że to jego wina! - załkałam. - Ma dzisiaj zniknąć. Nie zamierzam już nigdy więcej z nim rozmawiać.
- Wiesz, że on najprawdopodobniej się zabije, jeśli go zostawisz - powiedział cicho, jakby bał się o tym mówić.
Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy.
- M-Może to będzie dla niego najle...
- Nie, Jamie! Nie mów tak!
- To prawda! - krzyknęłam zapłakana. - Wiesz, że po tym wszystko wróciłoby do normy.
- Jamie, jesteś roztrzęsiona. Nie chcesz mu tego zrobić, kochasz go i dobrze o tym wiesz. Jesteś na niego zła i wcale cię za to nie winię, ale nie myślisz teraz racjonalnie - powiedział zmartwiony. Jego głos na końcu zadrżał w obawie przed moją odpowiedzią.
- Dzisiaj ma odejść - szepnęłam.
- Co jeśli pozwoli głosom wejść do twojej głowy? - zapytał głośno surowym tonem.
- Wtedy po prostu pozwól im mnie opanować - warknęłam i się rozłączyłam.
Nagle zaczęłam zastanawiać się nad przyszłością. Jak Harry zareaguje? Czy naprawdę będzie chciał zakończyć swoje życie? Nie mogłam przestać zastanawiać się jak do diabła Dorothy mogła wiedzieć, że on zostanie wkrótce uciszony? Chociaż znając Harry'ego to było bardzo możliwe.
Będąc już pod moim blokiem, wzięłam głęboki wdech, zanim weszłam do środka. Byłam wściekłam, ale próbowałam nie pokazywać tego po sobie. Świadomość tego, że w moim mieszkaniu jest diabeł w ludzkiej postaci wcale mi w tym nie pomagała.
Powoli weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła, przechodząc do salonu. Cicho przełknęłam ślinę ze strachem, gdy zobaczyłam go siedzącego w fotelu. Fotelu Louisa. 
- To miejsce Louisa - powiedziałam surowo, ostrożnie obserwując jak patrzy się na mnie z niedowierzaniem.
Odezwał się zdezorientowany.
- Ja... Ja zawsze tu siedzę.
Moje ciało się napięło, a on zmarszczył brwi.
- Już nie.
Powoli podniósł się z fotela i się odezwał.
- Jamie... Dziwnie się zachowujesz.
Sztucznie zaśmiałam się z nerwów.
- Nic mi nie jest.
- W takim razie dlaczego patrzysz na mnie z taką nienawiścią? - zapytał cicho. Widziałam jak wypełnia go strach.
- Nie sądziłam, że aż tak to widać - odparłam szorstko, robiąc krok w przód i dając do zrozumienia, że się nie bałam,hociaż tak naprawdę sekundy dzieliły mnie od wybuchnięcia płaczem i zamknięcia się w pokoju.
- Jamie? - zakwilił. - Co w ciebie wstąpiło?
Wiem co wstąpiło w ciebie. I to najwyraźniej wstępuje też w innych. 
Zawahałam się i nerwowo otworzyłam usta. Wiedziałam, że zauważył, że zachowuję się jakbym nie była sobą.
- Myślę, że będzie najlepiej, jeśli po prostu wyjdziesz.
Wyglądał na złego i zdezorientowanego, i zrobił krok w moją stronę - pokazując, że też nie zamierza łatwo się poddać.
- Dlaczego tak się zachowujesz? - zapytał, zmniejszając odległość między nami, a ja poczułam nagły spadek mojej energii.
Robił to, próbował mnie zdominować w ten dziwny sposób, którego nie rozumiałam. Musiałam przejąć kontrolę, zanim któremuś z nas stanie się krzywda.
- Jamie, powiedz coś - mruknął łagodnie, lekko mnie przytulając, na co odskoczyłam, zszokowana tym nagłym dotykiem.
Spojrzał mi w oczy swoimi ciemnozielonymi tęczówkami, jakby czekał, aż się odezwę.
Czułam się jakbym straciła głos.
- Jesteś zła, Jamie. Muszę wiedzieć dlaczego.
W tej chwili łzy popłynęły z moich oczu już kolejny raz tego dnia. Zastanawiałam się, na jak długo mi ich jeszcze wystarczy...
Patrzyłam na niego błagalnym spojrzeniem. Chciałam się odezwać, jednak jego wzrok skupiony na mnie onieśmielał mnie.
- K-Krzywdzisz n-niewinnych ludzi - załkałam, widząc jak spuszcza głowę w dół i słysząc jego przyspieszony oddech. Po chwili z powrotem na mnie spojrzał.
- Jamie, posłuchaj...
- Nie, ty posłuchaj - warknęłam wściekle, popychając go na ścianę. - Nie możesz żyć i zabijać...
- Nie mam wyboru! - ryknął szybko w odpowiedzi. Wyglądał na tak samo wkurzonego jak ja.
- Gówno prawda! - krzyknęłam sfrustrowana. - Jesteś tak nędznym człowiekiem, że musisz zabijać innych cierpiących? Dlaczego jesteś taki okrutny?
Harry pokręcił głową, po czym schował twarz w dłoniach, próbując ukryć łzy - co trochę mnie zdezorientowało. Jak ktoś tak okrutny mógł być tak wrażliwy?
- Co jeszcze powiedział ci Zayn? - szepnął ledwie słyszalnie.
- To nie Zayn - odpowiedziałam, patrząc na niego ze strachem.  - To była twoja terapeutka sprzed pięciu lat.
Jego oczy nagle się rozszerzyły.
- Ona  żyje?
- Powiedziała dokładnie to samo, gdy powiedziałam jej o tobie - warknęłam.
Skrzyżował ramiona. Wyglądał jakby zastanawiał się o co mnie jeszcze zapytać, ale był zbyt zszokowany, by to zrobić.
Zdecydowałam sama się odezwać.
- Jest zamknięta w szpitalu psychiatrycznym.
Na sekundę uśmiechnął się półgębkiem.
- To dobrze.
Opadłam mi szczęka. Nie wierzyłam, że to powiedział. Byłam zniesmaczona jego bezpośredniością. Jego okrutne zachowanie sprawiało, że byłam jeszcze bardziej wściekła. Bez zastanowienia podniosłam rękę i uderzyłam go otwartą dłonią w twarz, zostawiając na niej ślad. Patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Jesteś żałosny! - płakałam, gdy on wpatrywał się we mnie zszokowany.
- T-Ty... Ty mnie uderzyłaś - wyjąkał.
- Jestem pewna, że ty zrobiłeś coś o wiele gorszego - warknęłam, a on położył dłoń na czerwonym policzku.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał płaczliwym głosem, patrząc na mnie błagalnym, niewinnym spojrzeniem.
Naprawdę myślał, że obróci to wszystko przeciwko mnie?
- Dlaczego każesz kobiecie cierpieć przez pięć lat, skoro nic ci nie zrobiła? - ryknęłam.
Jego oczy pociemniały na moje słowa i spojrzał się na mnie z niesmakiem.
- Nazwała mnie opętanym! - krzyknął.
- Jesteś opętany! - załkałam unosząc ręce by znowu mocno pchnąć go na ścianę. Nagle zachwiał się, w ogóle się nie broniąc i patrząc na mnie zdesperowanym spojrzeniem osunął się na podłogę.
Przyciągnął kolana pod brodę, schował twarz w dłoniach i zaczął płakać. Wpatrywałam się w niego niepewnie.
- Harry?
- Dlaczego cały czas nie ranisz? - odezwał się słabo, zalany łzami.
Otworzyłam usta i chciałam się odezwać, jednak mi przerwał.
- Ja... Ja chcę do m-mamy - błagał łamiącym się głosem.
Wypuściłam długie westchnienie i oparłam się o ścianę. Po chwili osunęłam się po niej, siadając obok niego. Mimo, że Harry zrobił wiele złych rzeczy, to czułam się winna. Nie powinnam fizycznie wyładowywać na nim mojej złości. Przypominało mu to, jak bił go jego pijany ojciec, podczas gdy on płakał i błagał, by jego matka wróciła go uratować.
Nie chciałam go przepraszać, ale nie zamierzałam też już dłużej na niego krzyczeć.
- Harry, proszę, powstrzymaj głosy od męczenia i drwienia z tej kobiety. Proszę, spróbuj je powstrzymać.
Powoli zabrał dłonie z twarzy, patrząc na mnie bezradnie szeroko otwartymi, pełnymi łez oczami.
- Nie m-mogę.
Odwróciłam wzrok, zawiedziona. Zawahałam się, kręcąc głową.
- Chyba już czas, żebyś wyszedł - powiedziałam cicho.
Zmarszczył brwi i intensywnie się we mnie wpatrywał.
- Proszę, nie rób tego...
- Wyjdź - powtórzyłam przez zaciśnięte zęby, bojąc się podnieść głos.
- Ale...
- Teraz.
Przez chwilę trwał w bezruchu, jednak po paru sekundach powoli wstał. Dalej wpatrywał się we mnie niedoważając.
- Jamie...
- Idź - krzyknęłam i zakryłam usta dłonią próbując uciszyć moje łkanie.
Wyszedł i cicho zamknął za sobą drzwi.
Wściekła oparłam się o ścianę. Nigdy nie sądziłam, że to wszystko tak się skończy.
To przerażające, kiedy o tym myślisz.
W życiu najbardziej ranią cię ludzie, których najmniej o to podejrzewasz.



_____________________________________
TYLE EMOCJI ;C

(((kolejny rozdział powinien pojawić się jeszcze w tym roku ;)))

xxPaula

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 67

Przełknęłam głośno ślinę i szerzej otworzyłam oczy w reakcji na jej słowa. Moje wnętrzności zaczęły się przewracać jakbym była chora ze strachu. Coś mi mówiło, że Harry był za to odpowiedzialny. Ale... Jak? Jak on mógł to zrobić? Nieśmiały, niewinny chłopak?
Jednak ten chłopak potrafił się wściec przez czyjeś jedno słowo, potrafił ranić słowem, potrafił skradać się w ciemności... To ten sam chłopka, który nie tak dawno przykładał ostrze noża do mojej skóry.
- Proszę Pani? Halo?
Wpatrywałam się przez chwilę w telefon, po czym rozłączyłam się i oparłam głowę na dłoniach. To nie mogła być prawda.
Muszę ją odwiedzić.
Wiedziałam gdzie jest Speedwell, to jedynie dwadzieścia minut drogi od naszego szpitala. Mogłam pojechać tam i się z nią zobaczyć już dzisiaj. Dowiedzieć się wszystkiego. Teraz już wiedziałam, że w Harrym jest coś jeszcze. Żałowałam, że nie uwierzyłam mu wcześniej.
Musiałam zabrać ze sobą wszystko. Dowód, licencje, nagrania Harry'ego, wszystko. Na szczęście znalazłam ksero moich dokumentów.
Spakowałam wszystko do torebki, zasunęłam krzesło i wyszłam z mojego gabinetu. Chciałam się dowiedzieć, dlaczego ta kobieta tam trafiła.
- Hej, gdzie idziesz? - zapytał znajomy głos z silnym manchesterskim akcentem. Zayn.
Odwróciłam się i zobaczyłam jak idzie w moim kierunku, ostrożnie mierząc mnie wzrokiem z uniesionymi brwiami. Wiedział, że coś planuje.
- Speedwell - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, jednak moje oczy były pełne desperacji.
- Wyglądasz jakbyś miała zaraz się rozpłakać - powiedział łagodnie.
Szybko pokręciłam głową, uśmiechnęłam się szerzej i potarłam oczy.
- Nie - mruknęłam zakłopotana. - Po prostu jestem trochę zmęczona.
- Szalona noc z Harrym? - zażartował, ale jego nastrój szybko się zmienił, gdy ujrzał moją dziwną reakcję na jego słowa - Dlaczego jedziesz do Speedwell?
Wzięłam głęboki wdech nie mogąc wdusić z siebie żadnej odpowiedzi. Jeśli Zayn dowiedziałby się, dlaczego tam jadę zacząłby w kółko gadać o tym jak bardzo zły jest ten pomysł. Nie mogłam tak ryzykować.
- Nowy pacjent.
Uniósł brew ze zdziwieniem i uśmiechnął się półgębkiem.
- Jestem pod wrażeniem, bierzesz się za coś naprawdę poważnego. Ludzie ze Speedwell są porządnie pokręceni.
Ta wiadomość wcale nie poprawiła mi humoru.
- Wydaje mi się, że mam wystarczające doświadczenie, po tym wszystkim co przeszłam z Harrym - odpowiedziałam sprawiając, że  Zayn cicho się zaśmiał, po czym lekko poklepał mnie w ramię.
- Do zobaczenia - rzucił i wrócił do swojego biura, zamykając za sobą drzwi.
Odetchnęłam z ulgą, wdzięczna że sobie poszedł.
Wyszłam ze szpitala. W końcu zdałam sobie sprawę z tego, że właśnie miałam dowiedzieć się rzeczy, o których nigdy nie chciałam wiedzieć. Szybko podeszłam do swojego samochodu, wsiałam do niego i odpaliłam silnik. Rozejrzałam się wokoło. gdy jechałam główną drogą i skręciłam w prawo, kierując się do Speedwell.
Nie mogłam nic poradzić na to, że całą drogę myślałam o Harrym. Wydawał się być takim niewinnym chłopakiem, a był zdolny rzeczy, o które nikt by go nigdy nie podejrzewał. Byłam oszołomiona tym jak daleko był od bycia kimś zwyczajnym. Nie żebym nigdy się nad tym nie zastanawiała. ale myślałam, że jest tym słodkim chłopakiem, którego prześladuje jego przeszłość, nie sądziłam, że jego demony są prawdziwe.
Stary, przerażający budynek  pojawił się w moim polu widzenia. Był zniszczony i pomalowany na czarno. Depresyjny widok przechodniów spacerujących w pobliżu przykuł mój wzrok, gdy dostrzegłam jak gapią się na moje auto. Wzięłam głęboki wdech i wjechałam na parking.
Moje ciało zatrzęsło się ze strachu, gdy otworzyłam drzwi i wysiadłam z samochodu. Moje buty na niskim obcasie dotknęły drobnego żwiru, którym wysypany był cały teren.
Ruszyłam w stronę ogromnego wejścia i głośno przełknęłam ślinę mijając gargulce ustawione przy nim. Wydawało mi się, że obserwują każdy mój ruch.
Minął mnie jakiś starszy mężczyzna i posłał mi okrutne spojrzenie, gdy weszłam już do środka. Rozejrzałam się i zauważyłam niedaleko biurko z tabliczką "Recepcja". Odetchnęłam z ulgą i podeszłam do innego starszego mężczyzny, który za nim stał ze spuszczonym na podłogę wzrokiem.
Nagle podniósł głowę i spojrzał na mnie swoimi ciemnozielonymi oczami.
- W czym mogę pomóc?
Przełknęłam ślinę i nerwowo się odezwałam.
- Czy Dorothy Long jest tu pacjentką?
Jego oczy otworzyły się szerzej w reakcji na moje pytanie. Podejrzliwie przechylił głowę na bok.
- Co ci do tego?
- Przyszłam ją odwiedzić - odpowiedziałam, nie przejmując się dłużej udawaniem miłej, skoro nikt i tak nie traktował mnie tu uprzejmie.
- Nikt jej nigdy nie odwiedza - zauważył.
- W takim razie, mogę być pierwsza? - zapytałam, a mój wzrok stał się bardziej intensywny.
Mężczyzna zignorował moje pytanie i podniósł słuchawkę staromodnego telefonu. Wcisnął kilka cyfr i przyłożył ją do ucha. Wciąż patrzył na mnie. Wyglądał na zdegustowanego moją osobą. Wiedziałam. że nie jestem tu mile widziana.
- Jest tu gość do... um... Dorothy Long - powiedział nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Zdajesz sobie sprawę z ryzyka, które podejmujecie? - warknął do telefonu, sprawiając, że zaskoczona szerzej otworzyłam oczy. Próbowałam powstrzymać moje ciało od trzęsienia się.
Po chwili mężczyzna odłożył słuchawkę i westchnął ze złością.
Wyciągnął jakąś kartkę papieru i położył ją przede mną. Podał mi długopis.
- Podpisz to.
Ostrożnie wykonałam jego polecenie i odłożyłam długopis. Spojrzałam z powrotem na niego, wyglądał na niezadowolonego.
- Jest na siódmym piętrze. Nie mamy windy, więc musisz iść schodami.
- Dziękuje - mruknęłam i ruszyłam do drzwi za którymi były schody.
Zaczęłam wspinać się po niekończących się stopniach. Czułam jak mój oddech robi się coraz cięższy z każdym krokiem. Cała "podróż" zajęła mi jakieś pięć minut. W końcu dotarłam do starych mahoniowych drzwi oznaczonych cyfrą 7.
Weszłam do pomieszczenia kryjącego się za nimi, które było chyba holem. Nagle jakaś postać wyłoniła się z jednego z pokoi na korytarzu. Był to mężczyzna, który na twarzy miał szczery uśmiech.
- Ty pewnie jesteś gościem Dorothy?
Uśmiechnęłam się, przytaknęłam i zrobiłam jeszcze jeden krok w przód.
- Tak - westchnęłam, wciąż zmęczona wspinaczką po schodach.
- Jesteś z rodziny? - zapytał grzecznie, kierując mnie w dół korytarza.
Podniosłam dłoń do twarzy i lekko odkaszlnęłam.
- Uh... nie. Jestem terapeutą w Cromwell. Jeden z moich pacjentów rozmawiał kiedyś z Dorothy. Muszę się dowiedzieć co jej powiedział.
Mężczyzna wzruszył ramionami i spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Ona nienawidzi terapeutów.
- Nie winię jej za to - zaśmiałam się, patrząc na ostatnie drzwi na korytarzu, przy których właśnie się zatrzymaliśmy.
Mężczyzna spojrzał na mnie zmartwiony i położył mi dłoń na ramieniu.
- Posłuchaj, jestem pewien, że wiesz jak radzić sobie ze złymi sytuacjami ze swoich szkoleń, ale Dorothy jest nieprawdopodobnie silną kobietą. Wiec jeśli cokolwiek się stanie, wciśnij guzik alarmowy. Jest na ścianie. Wtedy przyjdziemy i podamy jej środek usypiający.
Skinęłam głową i ogarnął mnie strach, gdy otworzył ciężkie drzwi. Gdy weszłam do pokoju zobaczyłam wątłą brunetkę siedząca na łóżku, ze wzrokiem wbitym w podgolę. Ściany były jasnozielone, ale były pokryte różnymi słowami, które musiała napisać pacjentka. Chyba były w innym języku, bo nie mogłam ich zrozumieć.
- Dorothy, masz gościa.
Szybko uniosła głowę zszokowana. Jej mocno podkrążone oczy przykuły moją uwagę, gdy jej mięśnie się napięły. Wyglądała strasznie. Jej suche usta się rozchyliły.
- G-Gościa? - zapytała pełna nadziei.
Lekarz zamknął drzwi, nie udzielając jej odpowiedzi sprawiając, że odwróciłam się i ujrzałam go już po drugiej stronie.
Świetnie, zostałam sam na sam z obłąkaną kobietą.
- Witaj, Dorothy.
Kąciki jej ust uniosły się w szerokim uśmiechu. Patrzyła na mnie prawie z uwielbieniem. Widok kogoś tak cieszącego się z możliwości pogadania z kimś innym niż lekarze i pielęgniarki łamał mi serce.
- Mój B-Bo... - jęknęła. - Usiądź - powiedziała podekscytowana, wstając z łóżka i szybko chwyciła jedno z metalowych krzeseł. Drżącymi rękoma postawiła je obok mnie, zachęcając mnie, żebym usiadła.
W końcu usiadłam ostrożnie, patrząc jak ona znów zajmuje miejsce na łóżku. Uśmiech nie znikał jej z twarzy. To było bardzo niekomfortowe.
- Muszę o czymś z tobą porozmawiać, Dorothy.
- Taka piękna dziewczyna! - powiedziała z zachwytem, pochylając się do mnie, na co zamarłam. Czułam się dziwnie i niekomfortowo w jej obecności. Jej dłoń dotknęła mojej twarzy, jej palce na chwilę wplotły się w moje włosy, jednak po kilku sekundach się odsunęła. To było takie dziwne...
- Potrzebuje twoich odpowiedzi. Myślę, że możesz mi w czymś pomóc - powiedziałam ostrożnie, sprawiając, że przechyliła głowę na bok zdezorientowana.
- Pomogę ci w czymkolwiek tylko chcesz - uśmiechnęła się do mnie szeroko.
Teraz abo nigdy. Musiała poznać prawdziwy powód mojej wizyty.
Otworzyłam moją torebkę i zaczęłam w niej grzebać, w poszukiwaniu kartki papieru, którą zapisała kilka lat temu. Po chwili ją znalazłam i podałam kobiecie. Zmarszczyła brwi, jednak nie przestawała się uśmiechać.
Jak mówią - nie chwal dnia przed zachodem słońca. Gdy tylko spojrzała na kartkę jej uśmiech zniknął. Jej ciało zaczęło trząść się ze strachu, sprawiając, że przerażona otworzyłam szerzej oczy.
Nic nie powiedziała, podniosła dłoń i zakryła nią usta. Po chwili podała mi kartkę z powrotem, w jej oczach widziałam, jak błaga mnie bym ją od niej wzięła. Gdy tylko to zrobiłam odsunęła dłonie od twarzy.
- O-On żyje?
Zachłysnęłam się powietrzem, desperacko chciałam się dowiedzieć, dlaczego on tak bardzo ją przerażał.
- Żyje i ma się świetnie - szepnęłam.
Kobieta znieruchomiała, a jej oddech przyspieszył.
- To niemożliwe - powiedziała cicho.
- Musisz mi powiedzieć co on ci powiedział pięć lat temu - powiedziałam poważnym głosem, ale ona pokręciła głową, a jej oczy zaczęły wypełniać się łzami.
- Nie mogę o tym mówić - załkała.
- Dlaczego?
- Oni żywią się ludzkim uznaniem i zainteresowaniem wobec nich.
Nerwowo głośno przełknęłam ślinę i uniosłam brwi.
- G-Głosy?
Szybko skinęła głową, zbyt wystraszona by powiedzieć to na głos.
- Oni każą mi robić rzecz, których sama nigdy nawet nie chciałabym zrobić
- Nad tobą też przejęły kontrole? - zapytałam zaciekawiona.
Łza spłynęła po jej policzku, gdy skinęła głową zażenowana.
- Od dnia, w którym rozmawiałam z tym chłopakiem.
- Jak mogę je powstrzymać? - błagalnie zapytałam, pochylając się i przeczesując włosy palcami.
- Nie możesz uciszyć głosów, dopóki chłopak nie zostanie uciszony... - skrzywiła się i spojrzała ze wstydem w bok.
- Masz na myśli...
- Jego serce musi przestać bić - powiedziała cicho.
Przygryzłam wargę próbując powstrzymać emocje, które we mnie pulsowały.
- Musi być jakiś inny sposób.
- On zasługuje na śmierć.
Gwałtownie wzięłam wdech i szeroko otworzyłam oczy w niedowierzaniu.
- Zasługuje na to, by w końcu wydobrzeć. Kocham go...
- Zabił dwójkę ludzi - warknęła.
Moje serce na chwilę się zatrzymało i zrobiło mi się niedobrze na jej gorzkie słowa. Kręciłam głową i przygryzłam wargę by powstrzymać przekleństwa cisnące mi się na usta.
- To nie prawda...
- Chcesz wiedzieć jak to zrobił? - zapytała słabo.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć zaczęła mówić.
- Sprawia, że jesteś świadomy istnienia demonów. Robi wszystko co w jego mocy byś chciał dowiedzieć się o nich jak najwięcej - mówiła szeptem. - W-Wtedy daje głosom pozwolenie by weszły do twojej głowy. On jest ich p-przywódcą.
Milczałam, gdy kobieta zdradzała mi prawdę, którą ukrywa Harry. Byłam przerażona.
- Co robią te głosy?
Dorothy zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech, jakby przygotowując się na udzielenie odpowiedzi.
- Szepczą do ciebie okropne rzeczy, takie o których nie powinny wiedzieć... Rzeczy, których nikt nie powinien mówić.
- Czy to sprawia, że chcesz się zabić? - zapytałam.
Wzruszyła ramionami.
- A z jakiego innego powodu mogłabym być tu zamknięta?
Skinęłam głową, zbyt przybita by się odezwać, Potrzebowałam chwili, by przemyśleć jej słowa.
- Zazdroszczę tym dwóm chłopcom, którzy umarli. Ja jestem więźniem, a oni są wolni.
Wzięłam głęboki wdech.
- Jakim dwóm chłopcom?
- Tym, którzy się zabili, oczywiście - zmarszczyła brwi.
Wtedy to do mnie dotarło. Ona mówiła o kolegach Zayna.
- Nie jestem szalona - szepnęła do mnie uspokajająco.
- Wcale tak nie twierdzę - odpowiedziałam, wpatrując się w podłogę w zamyśleniu.
- Pewnego dnia jego głosy zostaną uciszone, a ja będę wolna - stwierdziła, sprawiając, że przebiegł mnie dreszcz.
- Mówiłaś, że nie da się ich uciszyć, nie uciszając Harry'ego...
- To stanie się już wkrótce  - powiedziała głosem pełnym nadziei i lekko się uśmiechnęła. - Przynajmniej oni tak mi mówią.
- Nie mów tak - warknęłam, sprawiając, że otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia.
- Zasługuje na to, jest diabelski...
- To głosy są diabelskie, nie on - kłóciłam się, czując jak po policzkach spływają mi łzy, w reakcji na jej okrutne słowa.
- Przebywa w ciemnościach już zbyt długo - warknęła. - W końcu stanie się jednym z nich...
- Już skończyłam z tobą rozmawiać - przerwałam jej ze złością wstając z krzesła i ruszając do drzwi. Głośno w nie zapukałam i czekałam na lekarza. Po chwili pojawił się i otworzył skomplikowany zamek.
Otworzyłam drzwi, chcąc wyjść.
- Poczekaj...
Odwróciłam się zdezorientowana. Kobieta patrzyła na mnie łagodnym wzrokiem.
- Kto umarł?
- C-Co? - zapytałam, mrugając szybko. Jej pytanie wybiło mnie z równowagi.
- Kto umarł? - powtórzyła, tym razem bardziej stanowczo.
Chyba nie chodziło jej o kogoś kogo znałam?
- Przyjaciel - odpowiedziałam, ostrożnie mierząc ją wzrokiem. Pokręciła lekko głową, mrucząc coś pod nosem, jakby dyskutowała z samą sobą. Chwile później znów zwróciła się do mnie.
- To było samobójstwo? - zapytała mnie.
Moje serce na chwile się zatrzymało, gdy w końcu sobie wszystko uświadomiłam.
- T-Tak - powiedziałam, słabym głosem, wiedząc o czym myśli.
Jej suche usta zacisnęły się w wąską linię, a twarz na chwilę zastygła.
- Mylisz się.



________________________________________
Nie ma to jak taki milutki rozdział przed samymi świętami, prawda? xD

No a jeśli jesteśmy już w temacie świąt to chcę razem z meaningless. życzyć wam dużo zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń, dobrych ocen, świetnych przyjaciół, prawdziwej miłości, wspaniałych przeżyć i  duuuużo pozytywnej energii! :D
Mam nadzieję, że wszyscy miło spędzicie te najbliższe parę dni, że zjecie dużo dobrego jedzenia, i że odwiedzi was bogaty Mikołaj ;)

Wesołych Świąt!!!

xxPaula

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 66

- Zostaw mnie! - zapłakałam, czując jak zostałam odciągnięta od drzwi. Jego duże dłonie przyciągnęły mnie z powrotem do jego zimnego ciała.
Jego oddech był coraz cięższy, jego szorstkie chrząknięcia były słyszalne, kiedy byłam przyciśnięta do ściany. Spojrzałam w górę, widząc jego ciemny kontur zakrywający mnie kiedy przerażona osunęłam się w dół, prosząc o łaskę. Również obniżył swoje ciało, sprawiając, że płakałam błagalnie. Jedna z jego dłoni znalazła się na moim ramieniu. Miałam właśnie ponownie krzyknąć, ale mój oddech zamarł, kiedy obiął ramionami moje trzęsące się ciało.
- Proszę, nie odchodź - zaszlochał słabo prawie rozpaczliwie, czułam jego łzy, kiedy przycisnął twarz do mojego policzka. Zamarłam, nie będąc w stanie przetrawić tego co właśnie się wydarzyło, mogłam jedynie oddychać.
To nie był sen. Lewitował. Jego ciało wisiało w powietrzu kiedy się obudziłam, jego ręce i nogi zwisały w dół, kiedy tors wisiał nad łóżkiem. Nie wyobraziłam sobie tego, wiedziałam, że nie. Byłam ślepa przez całe trzy tygodnie, byłam cholernie złudna.
- J-Jamie, o-ona miała rację - zapłakał, a jego usta odciskały mokre, uspokajające pocałunki na mojej twarzy w panice, a ja wciąż byłam w szoku - M-miała rację, ta pielęgniarka, z którą rozmawiałem miała rację.
Spojrzałam na niego w osłupieniu, moje wyschnięte usta niepewnie się otworzyły, kiedy moje serce gorączkowo łomotało. Moje trzęsące się palce uniosły się powoli i delikatnie ukryły jego twarz zanim łagodnie docisnęłam dłoń do jego skóry. Był lodowato zimny.
- Jestem opętany - wydyszał.
Wstrzymałam oddech, gapiąc się błagalnie na przerażonego chłopaka naprzeciwko mnie, kiedy jego mięśnie zacisnęły się na moją reakcję. Słabo obniżyłam moją dłoń z jego skóry odsłaniając ją, jedynie patrząc się na niego z konsternacją.
- Powiedz coś - krzyknął. Jego brwi zmarszczyły się kiedy gapił się na mnie, odchylając na bok głowę, czekając na moją odpowiedź, której nie udzielałam.
- Powiedz coś - powtórzył ze złością, uścisk wokół moich ramion się zacieśnił, kiedy jego łzy spływały strugą. Wyglądał niebezpiecznie, gotowy do zaatakowania mnie, kiedy jego wzrok spoczywał na mnie.
Jego spojrzenie opadło na podłogę, a jego dłonie opuściły moją skórę. Jego oddech przyspieszył kiedy jego mięśnie się spięły, jego oczy nagle uniosły się z podłogi ponownie na mnie spoglądając.
Krzyknęłam nieskładnie ze strachu, zerkając na onieśmielający widok bezwzględnych oczu Harry'ego. Były niemalże czarne.
Ciemność spływała kaskadą dookoła niego, jego roztrzepane loki opadały na jego czoło.
- Wierzysz mi teraz? - prychnął, powodując, że docisnęłam moje sztywne plecy z powrotem do ściany, o którą się opierałam.
Otworzyłam usta ze strachem, usiłując coś powiedzieć, ale nie umiałam.
- P-proszę pozwól mi odejść.
To tylko sprawiło, że jego dłonie silnie zacisnęły się na moich ramionach i usta wygięły się w grymasie. Jego widok uwidoczniał ból, jego drżące usta wyrażały jego torturę.
- Cała jasność, najdroższe rzeczy przemijają tak szybko... I nie wracają.
Spojrzałam delikatnie na niego, nie zważając na to jak bardzo przerażona byłam, nie mogłam nic zrobić, jedynie odczuwać jego żal. Wyglądał na rozdartego i załamanego, ale był tak bardzo niebezpieczny.
- Co ci się stało? - błagałam o wiedzę, przygryzałam wargę, aby stłumić smutek.
Jedynie powoli potrząsnął głową i zamknął oczy jeszcze raz, podnosząc dłonie, aby ukryć w nich twarz, kiedy usiadł z powrotem. Jak chore i pokręcone to było. Musiałam wyjść najszybciej jak się dało, nie zważając na to jak wiele pomocy potrzebował. Byłam zbyt przerażona.
Wtedy uciekłam. Po prostu wstałam i pobiegłam tak szybko jak mogłam. Jego wrzaski były doskonale słyszalne, ale wciąż biegłam.
- Ufałem ci!
Powstrzymywałam łzy, kiedy wybiegłam poza jego mieszkanie, panikując jak szalona, kiedy moje oczy przeskakiwały między schodami, a windą. Pobiegłam szybko w stronę schodów i zaczęłam zbiegać po stopniach, ale nawoływania mojego imienia zatrzymały mnie.
Spojrzałam w górę schodów, zauważając Harry'ego stojącego tam ze złowieszczym wzrokiem. Momentalnie się poślizgnęłam, przewracając się do przodu i upadłam na podłogę, uderzając głową o zimną twardą podłogę.

~

- Znam cię, spacerowałem z tobą we śnie - zaśpiewał delikatny głos, powodując przypływ wspomnień - Znam cię, to spojrzenie w twoich oczach jest znajome i ra... Cholera, proszę obudź się - zapłakał głos.
Poczułam silną dłoń na moim czole i drugą na talii. Moje ciało leżało na czyimś muskularnym torsie. Lekko jęknęłam, kiedy poczułam ukucie bólu w mojej głowie.
- Tak bardzo przepraszam - głos zapłakał ponownie, sprawiając, że lekko zatrzepotałam rzęsami i usłyszałam westchnięcie. Powoli otworzyłam oczy, ale pożałowałam tego kiedy tylko zobaczyłam jego twarz.
Pisnęłam przerażona, kiedy usiłowałam wydostać się z jego uścisku, ale jego duże dłonie przytrzymały mnie mimo tego jak słaba byłam.
- Jest w porządku, to tylko małe skaleczenie na twojej głowie.
Spokojnie na niego spojrzałam, przypominając sobie jak delikatny potrafi być, kiedy lekko przeczesał moje włosy.
- Gdzie jestem?
Rozejrzał się po otoczeniu.
- Jesteśmy wciąż na schodach, byłaś nieprzytomna przez minutę.
Pozwoliłam sobie na lekko przestraszone chlipnięcie kiedy spróbowałam usiąść. Dłonie Harry'ego pomogły mi kiedy powoli wstał na nogi, podnosząc mnie razem z nim. Potknęłam się i westchnęłam z bólu, ale stałam na nogach. Byłam za słaba by znowu spróbować ucieczki, ale byłam zbyt przerażona by zostać z Harry'm na kolejną noc.
- Myślę, że pójdę do domu - powiedziałam niewinnie i miałam nadzieję, że Harry nie zauważy w tym nic podejrzanego.
Posłał mi współczujące spojrzenie kiedy jego palce bawiły się moimi włosami, ale cofnęłam się. Niezręcznie wziął rękę z powrotem do siebie, kiedy wciąż patrzyłam na wyjście.
- C-co z twoją... głową?
Słabo się uśmiechnęłam do niego, ale to nie był wyraz szczęścia. Musiałam wyjść, zanim przyciągnie mnie znowu z powrotem.
- Wszystko w prządku, potrzebuję tylko odrobiny odpoczynku.
- W-więc zostań ze mną - zaproponował, sprawiając, że zagubiłam się w tym czy znów był niewinnym sobą. Nie dałam się na to nabrać, było w nim coś więcej.
- Powinnam iść do domu - powiedziałam odrobinę bardziej stanowczo. Jego oczy lekko się rozszerzyły na mój ton, dzięki czemu dostrzegłam, że jego oczy wróciły do normalnego koloru.
- Nie próbujesz mnie unikać, prawda? - zapytał szeptem, desperacko wpatrując się we mnie. Wyglądał na tak samo przestraszonego jak ja.
- Nie - skłamałam - Chcę po prostu wrócić do domu.
- To pójdę z tobą - powiedział prosto, sprawiając, że moje wnętrzności przekręciły się kiedy przytaknęłam. Byłam kompletnie przerażona.
Potem ostrożnie pozwolił mi opuścić budynek, jego ręka ściskała moją kiedy splótł je razem. Nie było to dla przyjemności, nie. Bał się, ze znowu ucieknę.
Cicho wsiadłam do auta, czując jakby były tam oczy, które intensywnie wpatrują się w każdy mój ruch. Posłałam Harry'emu ostatnie rozpaczliwe spojrzenie, kiedy wpatrywał się we mnie z czymś co można było odczytać jako współczucie. Sekundę później usiadł obok mnie i puścił moją dłoń.
Uruchomiłam silnik, wzięłam głęboki wdech zanim w ciszy wyjechałam na główną drogę. Czułam jakbym była odporna na jakiekolwiek emocje, cały czas miałam kamienny wyraz twarzy. Było to podobne uczucie do tego, gdy wydaje ci się, że coś się kończy. Po prostu czułam się pusta.
Nikt z nas nie odezwał się przez całą podróż, byłam zdenerwowana tym co się wydarzyło, nie byłam pewna czy kiedykolwiek poradzę sobie z tym co właśnie się stało.
Zatrzymałam auto i wysiadłam, spoglądając na Harry'ego po coś w rodzaju pozwolenia. Spojrzał na mnie, pokazując, że jestem bezpieczna. Drżąc postawiłam krok na zewnątrz, wypatrując jak Harry również wysiadł i powoli przeszedł na moją stronę. Wyciągnął rękę sięgając do mnie, a ja nagle wstrzymałam powietrze.
Atmosfera była surrealistyczna, jakby pochłaniał każdy możliwy gram szczęścia. Nie żeby było go tu dużo. Zaprowadził mnie do drzwi, poczekał aż skończę zmagać się ze znalezieniem kluczy. Kiedy tylko je złapałam, szybko otworzyłam drzwi i poczekałam aż Harry wejdzie. Ostrożnie go obserwowałam, kiedy wchodził do środka i weszłam zaraz za nim.
- Musisz odpocząć - delikatnie wyszeptał do mnie - Odpocznę z tobą.

~

Był poranek i miałam zamiar wyjść do pracy zanim Harry obudzi się w moim łóżku.
Właśnie skończyłam przygotowywać się i kiedy wzięłam do ręki telefon, ostrożnie spojrzałam na śpiące ciało i cicho podeszłam do wyjścia.
Próbowałam ruszać się szybciej, ale moja obcisła ołówkowa spódnica sprawiała mi w tym trudność.
Kiedy tylko wsiadłam do auta, wcisnęłam gaz i opuściłam budynek tak szybko jak mogłam. Muszę iść do pracy, więc mogę uciec od niego tak daleko jak to tylko możliwe. Nie wiedziałam co teraz się stanie, potrzebowałam odpowiedzi.
Potrzebowałam wielu odpowiedzi.
Weszłam do szpitala jak zwykle, wymuszając uśmiech i witając ludzi, których mijam codziennie. Miałam w myśli tą jedną sprawę, która mogła mi powiedzieć wszystko co musiałam wiedzieć.
Harry rozmawiał z pielęgniarką pięć lat temu. Pięć lat temu, kiedy jeszcze nie wiedział do czego był zdolny... i kiedy nie wiedział jak bardzo różni się od wszystkich innych. Powiedział jej wszystko, rzeczy, których mi by nigdy nie zdradził. Nazwała go opentanym, dokładnie dlatego, że zdradził jej jego najgłębsze, najciemniejsze sekrety.
Wiedziałam, że będę tego żałowała, ale musiałam mieć jego nagrania i dokumenty. Musiałam znaleźć tą kobietę, ona wie gdzie to wszystko jest. Nie było wątpliwości, że muszę się z nią skontaktować.
Szukałam jej imienia w stertach papierów i czułam że robię źle. Harry zabiłby mnie, gdyby się dowiedział.  Ale się nie dowie.
Usiadłam z powrotem w moim biurze z jego nagraniami i historią, szukając tej jednej wizyty, która powinna być zapisana. Pamiętam, że widziałam to wcześniej, pamiętam ją nazywającą go opentanym. To musi tu być.
- Tu jest - wyszeptałam do siebie, kiedy spoglądałam na kartkę, sprawdzając kto podpisał ją pięć lat temu.
Nazywa się Dorothy Long. Pracuje w Szpitalu Księcia Karola. Mam nadzieję, że nadal tam jest, bo muszę przeprowadzić z nią długą rozmowę. Na moje szczeście, zostawiła też numer do kontaktu.
Szybko wyjęłam telefon, desperacko potrzebując rozmowy z tą kobietą. Wybrałam numer i niecierpliwie czekałam. Przyciskałam telefon do ucha i nerwowo przygryzałam wargę, kiedy w końcu miałam dowiedzieć się prawdy.
- Dzień dobry, tu Szpital Księcia Karola - odebrała głośno mówiąca kobieta, sprawiając, że podskoczyłam, na jej entuzjazm.
- Dorothy Long? - zapytałam.
- Na który oddział chciałaby pani zostać połączona? - odezwała się odrobinę ciszej niż poprzednio. Zmieszana zmarszczyłam brwi, była głucha?
- Muszę porozmawiać z pielęgniarką, która pracuje tutaj...
- Łączenie z oddziałem 5. Proszę poczekać - powiedziała i połączenie z nią się zakończyło. Ludzie są czasami tak cholernie bezużyteczni. Ktokolwiek odbierze tan telefon, lepiej żeby był Doroty jebana-Long.
- Oddział 5? - ktoś zmęczenie odebrał.
Odkaszlnęłam, aby oczyścić gardło.
- Czy może ktoś proszę powiedzieć mi gdzie mogę znaleźć Dorothy Long?
- Dorothy Long? - powtórzyła, brzmiąc na zaciekawioną i podejrzliwą w stosunku do tego imienia - Znam Dorothy Long.
- Czy pracuje tutaj? - zapytałam z nadzieją, przygryzając wargę w oczekiwaniu.
- Nic z tego, przestała tu pracować około pięć lat temu - odpowiedziała kobieta i wydawało się, że potem westchnęła. Nagle zaintrygowały mnie jej słowa, byłam chętna dowiedzieć się więcej.
- Gdzie mogę ją znaleźć?
- Uh, nie mogę udzielać tego typu informacji, proszę pani - odpowiedź sfrustrowała mnie do końca, tak że zniecierpliwiona przeczesałam włosy z irytacją.
- Proszę, to dotyczy pacjenta, z którym rozmawiała w 2008. Muszę wiedzieć gdzie ona jest, jestem terapeutką - prosiłam, mój głos stawał się coraz bardziej zdesperowany, aż praktycznie błagałam kobietę. Sekundę później, usłyszałam głębokie odetchnięcie z powodu jej porażki.
- Jest w Speedwell - wymruczała - Szpitalu Psychiatrycznym Speedwell.
Moje usta otwarły się ze zdziwieniem, miałam pustkę w głowie, kiedy przetwarzałam jej słowa.
- Przeniosła się?
Ponownie był słyszalny głośny wdech, powodując u mnie gonitwę myśli dlaczego się przeniosła.
-  Źle pani mnie zrozumiała - powiedziała powoli - Jest pacjentką.


___________________________________________
meaningless.



(((następny rozdział pojawi się we wtorek ~ xxPaula)))

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 65

PRZECZYTAJCIE NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM :D

Minęły już trzy dni a ja dalej nie miałam tego czego potrzebowałam. Harry był całkiem bez życia, cały czas leżał w łóżku. Spędziłam te kilka ostatnich dnia razem z nim w jego mieszkaniu. Wydawał się mieć gdzieś to, że przy nim byłam, mimo że niby "był we mnie zakochany". Zaczynało mi się już wydawać, że przez ten cały czas tylko ściemniał. Prawie w ogóle ze mną nie rozmawiał, odzywał się tylko, gdy czegoś potrzebował. Nigdy niczego nie jadł, gdy z nim byłam, ale kiedy wczoraj wróciłam z pracy znów przyłapałam go na jedzeniu surowego mięsa. Tym razem przynajmniej nie jadł go z podłogi. Siedział przy stole i normalnie jadł je z talerza. Chyba po prostu posmakowało mi surowe mięso, dla niektórych ludzi było to coś zupełnie normalnego. Mnie natomiast przyprawiało to o mdłości.
Wpatrywałam się w niego, gdy on posępnie siedział przy stole, parząc w dół. Podpierał głowę ręką opartą o stół. Miał ciemne kółka pod zmęczonymi oczami, a jego zimna skóra była prawie biała. Zauważył, że się na niego patrzę i spojrzał mi w oczy, gdy ja sarkastycznie się do niego uśmiechnęłam. 
- Wyglądasz piekielnie źle. 
Odwrócił wzrok i zmarszczył brwi. 
- Jakbym o tym nie wiedział... - powiedział oschle. 
- Steki  smakują lepiej, kiedy najpierw je podsmażysz, wiesz? - odpowiedziałam niewinnie.
On zrobił niezadowoloną miną, nie zbyt zachwycony faktem, że wciąż do niego mówiłam. 
- Wiesz, że nawet jeśli powiedziałaś, że wierzysz, że głosy są prawdziwe to... Wciąż myślę, że mi nie wierzysz. 
-Touché - odpowiedziałam, sprawiając, że na jego twarzy pojawiła się złość. - To jest ta część, w której albo przestajesz się odzywasz, albo mówisz coś, co mnie zrani - szepnęłam do niego, z nadzieją, że przynajmniej uśmiechnie się podstępnie, ale wciąż wyglądał na wkurwionego.
- Przestań traktować mnie jak dziecko - jego głos był niski, a spojrzenie ostre.
- Okej, po prostu chciałam, żebyś uśmiechnął się dzisiaj chociaż raz.
- W takim razie trochę ci to zajmie.
- Na twoje szczęście, będę tu przez cały dzień - odpowiedziałam z cwaniackim uśmiechem.
- Od kiedy jest to dla mnie coś szczęśliwego? - powiedział, jednak nie brzmiało to jak pytanie, ani nawet nie jak odpowiedź.
Chciałabym, żeby był świadomy tego jak jego słowa ranią.
- Dlaczego musisz mówić takie rzeczy? - zapytałam, marszcząc brwi, gdy ujrzałam jego zirytowane spojrzenie. Lekko wzruszył ramionami.
- Dlaczego się przebrałaś? Zostajesz tu w końcu, czy nie? - wyglądał na  m o c n o  wkurwionego.
- Idę do apteki - powiedziałam, próbując nie czuć się urażona jego słowami. Traktował mnie jakbym była dla niego najokropniejszą osobą na Ziemi.
Przygryzł wargę i przyjrzał mi się uważnie swoimi ciemnymi oczami. To było dziwne jak jego jasno zielone tęczówki potrafiły tak szybko zmienić się w dużo ciemniejszy odcień.
- Chcesz zapobiec narodzeniu się nowego życia.
- I mówi to ktoś, kto cały czas próbuje zakończyć swoje - odgryzłam się gorzko, przewracając oczami.
Przez sekundę na jego twarzy pojawił się wredny uśmieszek, jednak od razu zniknął.
- Touché.

~

Zaparkowałam pod apteką i nerwowo uderzałam palcami w kierownicę, wpatrując się w sklep. Bałam się wziąć tą tabletkę bez poważnego powodu. Nienawidziłam tego nieznośnego poczucia winy.
Wyszłam z auta, chowając całą swoją dumę, która jeszcze mi pozostała, i weszłam do apteki. Podeszłam dumnie z lekkim uśmiechem do lady i zobaczyłam tą samą kobietę, która była tu ostatnio. Sprzedała mi leki dla Harry'ego.
- Dzień dobry, pilnie potrzebuje pigułki "po" - powiedziałam z uśmiechem.
Boże, to brzmiało tak nieprofesjonalnie...
Kobieta uniosła brwi i spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Nie możemy ich ot tak sprzedawać. Musi się pani dostać receptę od lekarza...
- Jestem terapeutką z prawną możliwością wypisywania recept - powiedziałam nieśmiało, przerywając jej. Jezu... Myślałam, że będzie mnie pamiętać.
- Chce pani tę pigułkę dla pacjentki? - zakpiła ze mnie.
- Mam prawo by wziąć każdy lek, który potrzebuję - uśmiechnęłam się ponownie, próbując ratować resztki mojej godności .
Sprzedawczyni tylko przewróciła oczami i posłała mi zmęczone spojrzenie.
- W porządku, ma pani dowód? - zapytała bez emocji.
- Mam - mruknęłam i otworzyłam portfel, w którym był... Ale go nie było. Cholera. Musiał gdzieś tam być. Przeszukałam wszystkie przegródki, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć.
W końcu schowałam portfel do torebki i szeroko się uśmiechnęłam do kobiety za ladą. Spojrzałam na jej plakietkę, nazywała się Kelly.
- Mogę mówić do ciebie Kelly? - zapytałam uprzejmie, próbując nie zirytować jej jeszcze bardziej niż do tej pory. - Naprawdę potrzebuję tej pigułki.
- Masz dowód, czy nie? - zapytała, marszcząc brwi.
- No.. Nie, ale...
- W takim razie najpierw musisz umówić się na wizytę do lekarza - wzruszyła ramionami.
Boże, ona nie wiedziała, jak poważny był mój problem. 
- To już trzeci dzień. Jeśli jej nie wezmę, mogę mieć dziecko z psychopatą, który naprawdę nie jest dobrym materiałem na ojca - mówiłam błagalnym głosem, wciąż się uśmiechając. Byłam zdesperowana. 
- Trzeba było użyć prezerwatywy - uśmiechnęła się półgębkiem. 
Pieprzona suka. 


Wróciłam do mieszkania Harry'ego czując się absolutnie beznadziejnie. Nie chciałam do niego wracać. Był w jeszcze bardziej beznadziejnym stanie i najprawdopodobniej wcale mnie tam nie chciał. Nie widziałam jednak co w nim takiego było, że potrzebowałam go nawet, gdy on wydawał się nie potrzebować mnie. 
Zobaczyłam Harry'ego siedzącego przy stole w dokładnie tej samej pozycji co ostatnio. Zmarszczyłam brwi, wpatrując się w niego. 
- Harry? 
Jego ciało napięło się w reakcji na mój głos.
- Siedziałeś tu tak przez cały ten czas? 
Usiadłam obok niego i po chwili odwrócił się do mnie powoli.
- Wzięłaś tą pigułkę?
Uśmiechnęłam się lekko i pokręciłam przecząco głową. 
- Przemyślałam to co powiedziałeś i myślę, że masz rację. To niszczenie nowego życia. - skłamałam.
Cały czas narażałam jego zaufanie tymi ciągłymi kłamstwami. Musiałam przyznać, że byłam okropną kłamczuchą. Szczególnie w stosunku do Harry'ego. Ale robiłam to z dobrych powodów. 
- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz. 
Przygryzłam wargę i skinęłam głową na zgodę. Nie chciałam mówić nic więcej w tym temacie. 
- Wydajesz się być zmęczony, Harry.
Pomijając jego żywe spojrzenie, wyglądał na kompletnie wyczerpanego. Nawet nie mrugał, to było dziwne. 
- Moje ciało jest zmęczone, ale umysł aż nadto rozbudzony. 
- Też jestem trochę zmęczona - szepnęłam. - Może powinniśmy się zdrzemnąć. 
Wstałam z krzesła i stanęłam za nim. Położyłam dłonie na jego ramionach, próbując je trochę rozmasować. Odchylił głowę do tyłu i odetchnął z ulgą. 
- Jamie, przepraszam, że byłem taki wredny...
- Ja też. Zawsze mówimy sobie te okropne rzeczy - mruknęłam i wydęłam wargi. 
- Zrzuciłem półtorej kilograma w dwa dni, chyba coś jest ze mną nie tak - szepnął ze strachem i przykrył swoimi dłońmi moje, które wciąż były na jego ramionach. 
- Może to twoja waga się popsuła - mruknęłam. - To dużo jak na kogoś tak chudego jak ty. 
Słabo się uśmiechnął i usiadł wygodniej na krześle. A ja ucieszyłam się z mojego dokonania. 
- Uśmiechnąłeś się.
- Chyba tak - szepnął, wstał z krzesła i stanął na przeciwko mnie z lekkim uśmiechem na ustach. 
- Połóż się ze mną - powiedziałam cicho, a kąciki moich ust uniosły się, gdy skinął głową zgadzając się i ruszył za mną do sypialni. 
Położyłam się w jego łóżku bez słowa i obserwowałam jak on robi to samo. 
- Nienawidzę spać w ubraniach - szepnął.
- Chodź tu - zachichotałam i przyciągnęłam go do siebie. Objęłam go ramieniem i przycisnęłam swoje czoło do jego. 

~

Musiałam zasnąć, bo jedyne co pamiętam to że nagle obudziło mnie ciche chrapnięcie wydobywające się z ust Harry'ego. Moje oczy były wciąż zamknięte i leżałam wygodnie na plecach, nie chcąc ich jeszcze otwierać.
Przesunęłam moją lewą rękę, z nadzieją, że napotka ona ciało Harry'ego, ale nie mogłam go znaleźć. Zirytowana zaczęłam błądzić ręką po pościeli, jednak nie było go w łóżku. Musiał spaść. 
W końcu otworzyłam oczy, cicho jęknęłam przeciągając się i obróciłam się na bok by poszukać jego śpiącego ciała. 
Mój oddech nagle uwiązł mi w gardle, w reakcji na przerażający, przyprawiający o dreszcze widok, który miałam przed sobą. Nagle zrobił mi się sucho w ustach, a oczy otworzyły się szerzej. Nie musiałam już szukać Harry'ego. Nie było go na podłodze. Był dokładnie przede mną. Jego niczego nieświadome ciało lewitowało nad łóżkiem. 
Krzyknęłam głośno, gdy uświadomiłam sobie co widzę, co natychmiast obudziło Harry'ego. Jego ciało spadło na materac. Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem, gdy ja pośpiesznie wyszłam z łóżka cała się trzęsąc.
- J-Jamie...
Zanim zdążył skończyć pobiegłam do drzwi, łkając ze strachu. Chwyciłam za klamkę, ale zanim zdążyłam wyjść jego duże, zimne dłonie chwyciły mnie i wciągnęły z powrotem do pokoju. 
- Nie! - krzyknąłem. 
Łzy spływały mi po policzkach, gdy próbowałam chwycić się drzwi, które były moją jedyną droga ucieczki. 


______________________________
Tum tum tuuuuuum!

Przed chwilą uświadomiłam sobie, że przegapiłam rocznicę tego bloga!!!
4 grudnia minął rok od kiedy go założyłam, a 5 stycznia rok od pierwszego rozdziału.
TO JUŻ CAŁY ROK.

Nie mogę uwierzyć, że to już tyle czasu minęło!
No i, że tak długo wytrwałam xD

Dziękuje wam wszystkim!
Tym którzy są tu od początku i tym, którzy dołączyli w trakcie!
Dziękuję, że czytacie, komentujecie i motywujecie mnie do dalszego tłumaczenia! :D

To już 65 rozdział, zostało jeszcze 31 i Epilog...

Co wy na to, żeby trochę powspominać, z okazji tej spóźnionej rocznicy? ^^

NAPISZCIE W KOMENTARZU LUB NA TWITTERZE (z hasztagiem #CrazedPL)
JAKI JEST WASZ ULUBIONY ROZDZIAŁ/FRAGMENT/SCENA/CYTAT/BOHATER
CRAZED!
Co najbardziej jak do tej pory zapadło wam  w pamięć? ;)
A może macie jakieś pytania?
PISZCIE!

Jestem strasznie ciekawa co jest waszymi "ulubieńcami" tego fanfiction ^^

xxPaula




Rozdział 64

Jego spocone ciało leżało na moim, jego głowa spoczywała na mojej szyi, a ramię na moich ustach kiedy słodko pocałowałam jego skórę. Przeniosłam usta na blizny, które pokrywały jego szyję i delikatnie przycisnęłam do nich usta.
- Harry, musimy się ubrać zanim wrócą.
Nisko jęknął i potrząsnął przecząco głową.
- Jeszcze minuta.
- Nie mamy czasu - szepnęłam do niego zanim zepchnęłam go ze mnie, czując jak jego główka wysuwa się ze mnie. Szybko się ubraliśmy się, ale Harry był odrobinę cichy, wiec nieufnie na niego zerknęłam. Żałował tego?
Kiedy zeszliśmy na dół i niezręcznie stanęliśmy w salonie, jakbyśmy czekali na mojego tatę i brata, co chwilę zerkałam w kierunku Harry'ego szukając w nim oparcia, ale był niechętny.
- Harry?
Spojrzał na mnie, a jego wzrok stwardniał, kiedy mentalnie zapytał mnie dlaczego go wołałam.
- Czy czujesz się jakoś inaczej? - spytałam. Cholera, brzmiałam okropnie.
- Nie - powiedział bez ogródek - Powinienem?
Tylko potrząsnęłam głową i wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem.
Jęknęłam do siebie kiedy spojrzał na mnie z rozczarowaniem malującym się na jego twarzy.
- Myślałem, że to będzie bardziej specjalne, nie wiem.
Zmarszczyłam brwi, ale potem poczułam jak ogarnia mnie gniew.
- Byłoby bardziej specjalne, jeżeli nie byłbyś taki ostry.
Szorstko do siebie zachichotał.
- Nie wydawałaś się narzekać.
Już miałam odpowiedzieć z wściekłością, ale mój telefon cicho zadzwonił. Spojrzałam na niego z ciekawością, chcąc wiedzieć kim jest dzwoniący nieznany numer zanim odbiorę.
- Halo?
- Dzień dobry, panno Drew. Z tej strony pan Patterson - cicho zaczerpnęłam powietrza. Cholera, to był mój szef - Jestem pewien, że masz świadomość, że Harry Styles zniknął.
- Zniknął? - prawie zachłysnęłam się, jakbym była zadziwiona. W tym samym czasie, oczy Harry'ego szybko się rozszerzyły. Definitywnie mógł słyszeć go na innej linii.
- Chciałem ci powiedzieć, że musisz być w pracy jutro, ponieważ jeżeli pan Styles nie pojawi się w ciągu kolejnych 24 godzin, będę zmuszony otworzyć dochodzenie.
Szczęka Harry'ego praktycznie opadła do podłogi.
- Dochodzenie? - ponownie powtórzyłam jego słowa, czując jak mój żołądek wywraca się i zaciska z nerwów.
- Właściwie, nie chciałbym ci tego mówić, ale boję się, że spróbował ósmy raz popełnić samobójstwo i mu się to udało - powiedział. Ponuro spojrzałam na Harry'ego, wdzięczna, że jest tu ze mną, ponieważ te słowa były dla mnie uderzające - To jest to, co tak czy inaczej podejrzewamy.
- Mam nadzieję, że wszystko z nim w porządku - powiedziałam nerwowo, wyruszając ramionami na rozwiązania jakie teraz miałam.
- Ja nie - zakpił, a brwi Harry'ego się zmarszczyły - To nie tak, że miałby po co żyć, jest wrzodem na tyłku dla nas wszystkich pracujących tutaj. Zrobiłby nam przysługę-
Zakończyłam połączenie, patrząc z współczuciem jak Harry niezręcznie przygryza wargę - próbując powstrzymać jakiekolwiek emocje, które go teraz nękały. Spojrzał na podłogę wciąż przygryzając wargę i naprężając ramiona.
- Harry, przepraszam-
- Mieli rację - wyszeptał.
- Nie mają racji - zaprzeczyłam, ale spojrzał na mnie pytająco, ale wyglądając na kompletnie zniszczonego w tym samym czasie.
- Nie, Jamie. Oni mieli rację... Oni - uciął, chyba chodziło mu o te głosy - Powiedzieli, że nikt o mnie nie dba...
- Ja dbam, Harry. Wiesz o tym - upewniłam go, słabo się uśmiechając, ale wciąż stał nieruchomo.
Złapałam go łagodnie za rękę, kładąc ją na mojej twarzy, żeby poczuć jego delikatną skórę.
- Pamiętasz jak tak robiliśmy? - zapytałam, kładąc moją dłoń na jego policzku, lekko głaszcząc go.
- Byłem dziwny.
- Wciąż jesteś - zaśmiałam się, mając nadzieję, że nie weźmie tego na serio, uważnie go obserwowałam - Ale lubię to.
Zaśmiał się słabo, zamknął na moment oczy, a gdy je otworzył ponownie, patrząc bardziej poważnie niż zwykle.
- Musimy wyjechać dziś wieczorem, prawda?
- Tak, musimy.

~

Kiedy tata i Youssef wrócili, zdołaliśmy upiec indyka na obiad. Spędziliśmy miły wspólny dzień i w końcu wyglądali jakby polubili Harry'ego. Nawet jeżeli mógł wydawać się odrobinę dziwny, Harry wciąż był uroczy.
- To było świetne kilka dni, tato. Ale powinniśmy naprawdę wyjechać wcześnie, zanim się ściemni. Wiesz, że nie lubię prowadzić, kiedy jest ciemno - zaśmiałam się sztucznie, kiedy Harry i ja zapakowaliśmy ostatnie bagaże do samochodu. Tata i Youssef stali na zewnątrz, szeroko się do nas uśmiechając. Byli odrobinę za bardzo pijani, jak na mój gust.
- Dzięki za przyjęcie mnie - Harry grzecznie wyszeptał.
- Kiedykolwiek! - wybełkotał tata.
- Jedźmy - powiedziałam do Harry'ego, bardziej ostrzegając.
Wsiedliśmy do auta, wykrzykując pożegnania, zanim wyjechaliśmy na główną drogę. Czułam jak dłoń Harry'ego lekko dotyka mojej, ale nie zamierza złapać. Mogę powiedzieć, że robił aluzje, ale wciąż był zbyt nieśmiały, by zrobić to naprawdę. Po dwóch miesiącach był wciąż nieufny w kwestiach zwykłych spraw. Ale mimo tego złączyłam nasze palce.
Jechaliśmy w ciszy, ale w spokojnej ciszy. Oboje byliśmy zmęczeni i trudno mi było utrzymać otwarte oczy. Po długich trzech godzinach mogłam zobaczyć szybko zbliżające się nasze miasto. Ale najpierw musiałam zrobić krótki przystanek.
- Dlaczego zaparkowaliśmy przed apteką? - zapytał, a ja nerwowo przygryzłam wargę.
- Harry... - zaczęłam, nie pewna, jak to ująć - Uprawialiśmy seks bez żadnego zabezpieczenia.
- Więc? - uniósł brew.
Zamarłam w zamyśleniu.
- Muszę wziąć tabletkę po.
- Co to? - zapytał mnie odchylając głowę na bok.
- Miałeś kiedykolwiek edukację seksualną w szkole? - nerwowo zachichotałam.
- Moja rodzina była bardzo religijna, nie pozwolili mi na nie uczęszczać.
Wiec skąd do cholery wiedział wszystko o wyciąganiu na czas i znał terminy takie jak "zaraz dojdę"? Z pewnością był doświadczony w tych sprawach. Miałam tylko nadzieję, że mentalnie, a nie fizycznie.
- Harry, tabletki zapobiegają zajściu w cią...
- Co jeżeli powiem na to nie? - zapytał gorzko, powodując, że spojrzałam na niego z jękiem.
- O co ci chodzi? - spytałam.
- Zapobiegasz życiu.
- Zapobiegam dużej pomyłce, która zrujnowałaby nasze życia - powiedziałam, ale wciąż spoglądał na mnie zniesmaczony.
- Mówisz tak, ponieważ byłaby to połowa mnie?
- Jesteś paranoikiem - westchnęłam wysiadając z auta. Szybko poszłam do apteki, ale zamarłam, kiedy zobaczyłam zamknięte drzwi. Było zamknięte, cholera. Nawet nie jutro, było otwarte dopiero od 27. To było okropne.
Zawstydzona wróciłam do auta przygryzając wargę.
- Jest w porządku, mam trzy dni.
- Co się stanie po trzech dniach?
- Przestanie działać.

_______________________________________
BARDZO WAS PRZEPRASZAM ZA OPÓŹNIENIE!!! 
Nie wińcie w żadnym wypadku Pauli, bo to wszystko w 100% moja wina. Przetłumaczyłam calusieńki rozdział i coś musiało się popsuć kiedy zapisywałam (ja aka geniusz) i straciłam całą pracę. Miałam zamiar w tygodniu nadrobić to opóźnienie, ale mam koniec semestru i sami rozumiecie, wypada oceny podciągnąć. Więc po wstawaniu na pociąg o 6:00 (czyli w moim wypadku pobudce o 4:40) i powrocie z powrotem do książek o 16 w domu nie miałam ani czasu, ani siły. Dlatego, kiedy już będziecie mnie karać za spóźnienie, weźcie pod uwagę, że specjalnie w niedzielę wstałam o 6,  żeby znowu przetłumaczyć to samo :))