Zaczęłam wspinać się na barierkę mostu, by sprawdzić jak głęboka była przepaść, ale nagle poczułam dwa silne ramiona oplatające mnie w pasie i ściągające mnie z powrotem na ziemię. Upadłam na kolana i zderzyłam się z czyimś ciałem. Oczywiście był to Harry...ale czułam się tak bezwładna i oszołomiona, że nie mogłam skoncentrować się na tym kto powstrzymał mnie przed przejściem przez barierkę.
- Jamie! - powiedział głośno, kładąc dłonie na moich policzkach, by złapać moją uwagę. - Nie rób tego.
Gdy jego wzrok spotkał mój opanowała mnie panika. Obraz przerażenia w jego oczach uświadomił mi jak okropna i prawdziwa była ta sytuacja. Louis nie żył.
Gdy to do mnie dotarło znów zaczęłam szlochać. Tym razem Harry był obok, by wziąć mnie w ramiona i pocieszyć. Zawsze był przy mnie.
- Wszystko w porządku Jamie - zaczął mówić. - Będzie dobrze.
Odsunęłam się od niego i spojrzałam zdumiona, kompletnie mnie zdenerwował tymi próbami uspokojenia mnie. To co się przed chwilą stało... nie było w porządku.
- Właśnie widziałam jak ktoś popełnia samobójstwo skacząc z mostu, a ty mówisz mi, że to jest w porządku? - płakałam rozwścieczana. - Zostaw mnie samą!
- Jamie, ja...
- Idź do domu, Harry! - rozkazałam, mocno odpychając go od siebie.
- Nie zostawię cię tu! - krzyknął, praktycznie zmuszając mnie bym znów się do niego przytuliła. Desperacko go potrzebowałam, ale jeśli miał mi wmawiać, że nic wielkiego się nie stało, to nie miałam ochoty dłużej na niego patrzeć.
- Policja zaraz tu będzie - powiedziałam, by w końcu się zamknął, a on tylko zmarszczył brwi. - Nie mogą zobaczyć nas razem.
Westchnął ze złością i szybko się ode mnie odwrócił. Pośpiesznie odszedł, nie wysilając się nawet by cokolwiek powiedzieć. Ale i tak nie chciałam by cokolwiek mówił. Chciałam po prostu zostać sama.
*Harry's Pov*
Cały ten ból na nic.
To co zrobiłem było złe. Wiedziałem to po rozmowie z Zaynem. Świadomość, że nie mogłem tego zatrzymać doprowadzała mnie do szału. Przed chwilą widziałem jak chłopak spada, nie skacze. On wcale nie skoczył. Chciał zejść na ziemię, chciał przyjąć pomoc. Jednak gdy zobaczył moją twarz, on po prostu... spanikował. Był zaskoczony i wtedy spadł.
Widziałem przerażenie w jego oczach i wtedy uwierzyłem w to jak naprawdę niebezpieczny jestem... Musiałem to przerwać, musiałem przerwać to wszystko. Wszystkie złe myśli, wszystko co negatywne. Nawet jeśli to oznaczało powrót do starych sposobów, których nienawidziłem.
Zacząłem biec, ale nie po to by sobie pobiegać. Przez całe życie zmierzałem do różnych miejsc, ale tak naprawdę nigdy nigdzie nie dotarłem. Teraz było inaczej. Miałem powód by biec, próbowałem znaleźć wyjście.
Nie mogłem przestać pędzić przez ciemność z nadzieją, że znajdę miejsce, by zatrzymać się i pomyśleć. Jedynym miejscem jakie przyszło mi do głowy było moje mieszkanie, to było jedyne miejsce gdzie mogłem pójść.
- Harry! - ktoś za mną krzykną, a ja momentalnie się zatrzymałem słysząc ten głos. Ostrożnie odwróciłem się pełen podejrzeń, zastanawiając się kto do diabła mnie wołał... ale nikogo tam nie było. Nikt mnie nie wolał. Dalej stałem nieruchomo szukając wyjaśnienia, dlaczego ktoś nagle krzyknął moje imię. Oczywiście zaczynałem popadać w paranoje, nie myślałem logicznie.
Zacząłem znowu biec przed siebie, tym razem trochę bardziej skoncentrowany. Musiałem to zignorować. Potrzebowałem pójść do domu i spróbować wyplątać się z tego całego bałaganu.
Zbliżałem się już do mojego bloku. Zwolniłem trochę, przebijając się przez tłum przechodniów. Czułem się teraz bezpieczniej wiedząc, że jeśli coś mi się stanie ludzie to zobaczą i może mi pomogą.
Powoli wszedłem do lobby, jakby nic się nie stało. Widziałem jak inni mieszkańcy przypatrywali mi się uważnie, gdy ich mijałem. Wiedziałem dokładnie co myślą "Oh, to ten szalony chłopak, który zawsze próbuje się zabić." Albo "To ten szalony chłopak z mieszkania 12B."
Wsiadłem do windy i wybrałem moje piętro. Niecierpliwie czekałem, aż drzwi się otworzą, a gdy się to stało szybko przez nie przebiegłem i ruszyłem do siebie. Znalazłem klucze i włożyłem je do zamka nerwowo otwierając drzwi.
- Wróciłem - powiedziałem, tak jak zawsze. Musiałem tym razem brzmieć pewnie i nie pozwolić im mnie opanować. Ostatnio nie często wracałem sam do domu, Jamie zazwyczaj była ze mną. Jednak wciąż musiałem spędzać tu też czas sam i nie nawiedziłem tego.
Cicho wszedłem do łazienki i podszedłem do umywalki. Spojrzałem bez celu w lustro i dostrzegłem jak okropnie wyglądam. Moje źrenice były rozszerzone i byłem straszliwie blady. Powinienem więcej jeść, pewnie dlatego wyglądam tak słabo.
Zamknąłem na chwilę oczy próbując uspokoić oddech i trochę się odprężyć, jednak nagle poczułem ostry ból w lewym policzku. Momentalnie otworzyłem oczy. Było tak cicho. Słychać było jedynie krople krwi spadające z mojej twarzy na umywalkę. Byłem już do tego przyzwyczajony, do tych ataków. Myślałem, że tym razem zrobią coś gorszego, ale na szczęście była to tylko mała rana na mim policzku.
Otworzyłem szafkę nad zlewem szukając jakiejś wazeliny, by posmarować rozcięcie. Przemyłem twarz wodą i opatrzyłem ranę. Gdy skończyłem odstawiłem wszystko z powrotem do szafki i zamknąłem jej drzwiczki, by znów móc spojrzeć w lustro.
Nagle straciłem oddech, wpatrywałem się w powłokę przede mną z przerażeniem. Odbicie ściany, która była za mną nie było już jednolite. Był na niej wielki napis. Jeśli to był tylko wytwór mojej wyobraźni to naprawdę musiałem mieć coś nie tak z głową. Jednak napisane słowa wyglądały bardzo prawdziwie i strasznie.
Nie oglądaj się za siebie.
Oczywiście od razu się odwróciłem, a gdy tylko to zrobiłem, zobaczyłem przed sobą znajomą jednolitą ścianę. Nie było na niej żadnej wiadomości. Moja paranoja musiała być już tak poważna, że zaczynałem mieć halucynacje. Byłem absolutnie przerażony.
Natychmiast wyszedłem z łazienki do mojej sypialni i stanąłem przed szafą. Mama zawsze mi mówiła, że jeśli znajdę bezpieczne schronienie wtedy złe myśli znikną. Ale to nigdy nie działało. To mnie tylko chowało przed nimi zanim znów nie wyszedłem.
Szybko otworzyłem drzwi szafy, wszedłem do środka i zatrzasnąłem je za mną.Klęknąłem na podłodze i zacisnąłem dłoń na krzyżyku, który miałem zawieszony na szyi. Musiałem poczekać, aż to odejdzie, albo przynajmniej się uspokoi.
Nienawidziłem chować się w środku nocy, bo wtedy oni byli najbardziej źli. Gdybym mógł, skoczyłbym z balkonu i zakończył to wszystko. Jednak świadomość, że Jamie była kilka minut drogi stąd, sprawiała, że chciałem zostać. Cokolwiek stanie się Jamie czy mnie i tak nie przerwalibyśmy tego co robiliśmy. Nie pozwoliłbym jej. Ona jest najważniejszą rzeczą w moim życiu, jedyną. Ona sprawia, że jestem szczęśliwy. Raz jej powiedziałem, że nie może uciszyć tej siły, bo to co się ze mną działo było negatywne i demoniczne... Ale mama kazała mi znaleźć bezpieczne schronienie, może Jamie była moim schronieniem. Nie sprawiała, że oni znikali, ale odwracała moja uwagę od nich za każdym razem, gdy była w pobliżu. Nie mogę pozwolić jej odejść... Nawet jeśli będę musiał sprawić, by ludzie zaczęli znikać z jej życia.
______________________________________
Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo mi się nie chciało tłumaczyć...
Mój słomiany zapał daje mi się mocno we znaki...
No i delikatnie mówiąc mam ostatnio dużo nieprzyjemnych spraw na głowie, które po prostu odbierają mi chęci do robienia czegokolwiek...
No, ale nie bójcie się, skoro zaczęłam to muszę skończyć! :D
Nie zamierzam rzucać czy zawieszać tego tłumaczenia.
Po prostu czasem muszę sobie ponarzekać :)
NAJPRAWDOPODOBNIEJ ZMIENI SIĘ DZIEŃ W KTÓRYM BĘDĘ DODAWAĆ ROZDZIAŁY!
JESZCZE NIE WIEM NA JAKI, ALE BĘDZIE TO RACZEJ POCZĄTEK TYGODNIA.
Postaram się was dokładnie poinformować, w notce pod następnym rozdziałem.